...zdecydowanie wolę aby pospacerowały sobie po klatce schodowej aniżeli miałyby próbować wyjść przez okno dachowe...tak, tak...zdarzyło się to raz tylko, ale nauczka była na całe życie...otóż okno dachowe jest dość wysoko umieszczone, nie ma do niego podejścia i nikomu nie przyszło do głowy aby kot mógł przez nie wyjść (wtedy były tylko Buba i Coco)..ale niestety któregoś letniego wieczoru Coco wychynęła na dach...dach jest stromy i tworzy taką póltorametrową a może nawet większą przepaść, a na brzegu jest taki murek z gzymsem...ponieważ Coco wyszła jak było już ciemno, powędrowała na koniec bloku ze względu na jej głuchotę nie było jej jak zawołać...całą noc słyszałam jak miauczała...ale musiałam zaczekać aż się rozwidni...jak tylko zrobiło się jasno wdrapałam się na drabinę żeby móc wyjrzeć przez okno, pomimo, że drabina dość wysoka wystawała mi tylko głowa i ramiona, ale dojrzałam Coco....aby ją przywołać zaczęłam machać rękami...po jakimś czasie mnie zobaczyła i podeszła do naszego okna, usiadła na gzymsie na przeciwko mnie i patrzyła zrozpaczona, wpadłam na pomysł żeby zwabić ją wędką, za chwilę więc machałam wędką jak oszalała aby kotka spróbowała doskoczyć do okna...o dziwo spróbowała, ale tylko raz, niestety nie zdołałam jej złapać, a ona ześlignęła się po stromej blasze dachowej....pomysłowy Dobromir poprosił więc syna "daj mi swoje spodnie jak jej wywieszę i pomacham to się zaczepi i wejdzie" syn zły, że o świcie matka wymyśla niestworzone rzeczy podał mi jednak swoje spodnie i tak dyndałam na wpół wywieszona przez okno, czubkami palców dotykając ostatniego stopnia drabiny, na przeciwko mnie siedział na gzymsie kot a ja w najlepsze wymachiwałam spodniami.....mam nadzieję, że żaden z sąsiadów, mających okna na przeciwko, nie widział tej scenki....aczkolwiek to nie był koniec, gdyż Coco po spodniach nie zamierzała wejść...zrozpaczona i prawie pewna, że tylko straż pożarna może mi kota do domu sprowadzić przypomniałam sobie jak to w dawnych czasach księżniczki uciekały z wieży po prześcieradłach....i mnie olśniło, tyle, że samo prześcieradło to było zdecydowanie za mało....na końcu tego prześcieradła zawiązałam krzesło i możecie mi wierzyć lub nie ale kiedy opuściłam tą windę na dół Coco po prostu na nie wskoczyła i ja ją razem z tym krzesłem wciągnęłam przez okno do domu....od tamtej pory okna dachowe są tak zabezpieczone, że otwierają się tylko tyle, żeby się kot w żaden sposób nie zmieścił
i na koniec jeszcze coś co zrobiłam wczoraj, jest to bransoleta koralikowa robiona ściegiem peyote w moich ulubionych kolorach...tutaj jeszcze bez zapięcia, ale nie mogłam wytrzymać żeby jej nie pokazać
Bransoletka - coś pięknego :))))))
OdpowiedzUsuń:) fajnie, że podoba się nie tylko mi, tym bardziej, że po dodaniu zapięcia będzie do sprzedania....może dorobię do niej kolczyki...
UsuńMatkojedyna ale historia jak z horroru ??!
OdpowiedzUsuńKoty niestety mają pomysły i całe szczęście miał wątpliwości co ci jest...:-))
Coco to taki koci diobełek w anielskim footerku :D
Usuńa to pierwsze zdjęcie Coco...z łapkami na poręczy krzesła :) ...to najpiękniejsza fota...widać całą krasę dziewczyny...i te oczyska...ale jest cudna...no i fotogeniczna, ale to już wszyscy wiedzą i widzą:)
OdpowiedzUsuńna temat bransoletki się nie wypowiadam...........:))
tzn, że Ci się nie podoba? bransoletka nie Coco :)
Usuń...pudło....a wcale nie to miałam na myśli....;) podoba się i Coco...i bransoletka:)...chociaż porównać się obu nie da:):):)
OdpowiedzUsuńWszystkiego naj..naj...Anno, Aniu, Aneczko:)
OdpowiedzUsuńdziękuję bardzo :))
UsuńJak ja sie cieszę, że:
OdpowiedzUsuńa. nie mam okienka w dachu
b. mój kot jest instnym aniołem, któremu spinaczki nie przychodza do czarnej głowki ;))
hmm..no cóż, nie masz takich atrakcji :)
OdpowiedzUsuń